Spektakl w Teatrze Marzeń bez owacji na stojąco
Wreszcie wróciła ona - kochana Liga Mistrzów. Właściwie to wróciła już wczoraj, ale wczoraj nie grał nikt, komu chciałbym poświęcić trochę uwagi. Dzisiaj za to do Teatru Marzeń przyjechała Drużyna Marzeń...o wejściu do półfinału. Jak im poszło?
Składy:
Manchester United: De Gea - Lindelof, Smalling, Shaw - Young, McTominay, Fred, Pogba, Dalot - Rashford, Lukaku
FC Barcelona: ter Stegen - Alba, Lenglet, Pique, Semedo - Arthur, Busquets, Rakitić - Coutinho, Suarez, Messi
Tak jak przed finałem w 2009 czy w 2011 nie dawałem szans Manchesterowi, tak i przed tym meczem nie dawałem szans Manchesterowi. Dlaczego? W moim przekonaniu, jakkolwiek by to nie był wielki klub ze wspaniałą historią, od lat nie dorósł do poziomu, jaki prezentuje FC Barcelona, nie wspominając już o tym sezonie. Samo spotkanie zaczęło się tak jak to sobie wyobrażałem. Manchester grzecznie oddał inicjatywę Barcelonie, co przekładało się na liczby, gdzie przez większość pierwszej połowy, Barcelona nie schodziła poniżej 70% posiadania piłki. Czy to oddaje przebieg spotkania? Absolutnie nie, ponieważ obie drużyny miały swoje akcje, jednak Manchesterowi brakowało szczęścia i precyzji w kontratakach i wykończeniu.
Więcej szczęścia miała za to Blaugrana, kiedy w 12 minucie bramkę zdobył Luis Suarez po wrzutce Messiego. Gol był jeszcze sprawdzany przez VAR pod kątem spalonego. Tego jednak się nie dopatrzyliśmy, a bramka trafiła na konto Luke'a Shaw'a, ponieważ to on jako ostatni miał kontakt z futbolówką. Do końca pierwszej połowy nie działo się nic, co by nas mogło zmusić do opisania tutaj, może poza krwawiącym nosem Messiego. Wspomniane. Co tam na Twitterku?
Nie mam pojęcia co dzieje się dzisiaj z Hiszpanem, ale jedyne miejsce gdzie on się teraz nadaje, to w manufakturze tarcia chrzanu. Subito.
Współczuję ludziom, którzy muszą tego słuchać - Autor tego tekstu, słuchający brytyjskich komentatorów.
Druga połowa była dużo bardziej pod dyktando Czerwonych Diabłów. Barcelona wyszła z szatni dopiero koło 60 minuty. A jak już wyszła to...no nic. Kompletnie nic nie zrobili w kierunku podwyższenia kożystnego wyniku. A wszyscy dobrze wiemy, jakie są bramki na wyjeździe. Co zatem z Manchesterem United zapytacie? Dokładnie to samo. Szczególnie oberwało się w drugiej połowie, jak i w całym meczu, Busquetsowi, który powinien przynajmniej dwa razy wylecieć z boiska za głupotę. Po prostu.
Na szczęście się nie doprosiliśmy bramki wyrównującej.
To właściwie to samo, ale ładniej napisane. Barcelona popadła w znaną od dwóch sezonów - nudę i brak spektakularnych zagrań (Messiego)
Chcieliście wydymać Freda...i się Wam udało.
Tak jak wspominałem wyżej, to był jeden z najgorszych spotkań Busquetsa w karierze. Tylko niedokładność arbitrów uchroniła go kilkukrotnie od kolejnej - czerwonej kartki. W innych wypadkach, z opresji ratowali go inni koledzy.
I tym samym dobrnęliśmy do końca pierwszego z dwóch spotkań pomiędzy Diabłami a Blaugranami. Czy ten mecz mógł się podobać? Z pewnością. Czy ten mecz mógł miejscami nudzić? Z pewnością. Czy jest niedosyt? Z pewnością. Ważne jest jednak zwycięstwo i skromna bo skromna, ale jakaś zaliczka przed rewanżem na Camp Nou. Widzimy się za tydzień. Bajo!
Manchester United 0:1 FC Barcelona
0:1 12' Shaw (OG)