Dla Manchesteru to były za wysokie progi - echa rewanżowego meczu z Barceloną
Obiecujący początek, chwila nadziei, a potem Messi i długo, długo nic. Tyle można powiedzieć o rewanżowym spotkaniu Barcelony z Manchesterem United. Głównie za sprawą Argentyńczyka emocje we wtorkowy wieczór na Camp Nou, skończyły się bardzo szybko. "Czerwone Diabły" nie miały już argumentów ani piłkarskich, ani żadnych innych. Mimo zrywu w początkowych minutach, ten mecz okazał się zwykłą egzekucją drużyny Ole Gunnara Solskjeara.
Składy:
- Barcelona: Ter Stegen – Roberto (71. N. Semedo), Piqué, Lenglet, Alba – Rakitić, Busquets, Arthur (75. Arturo Vidal) – Messi, L. Suárez, Coutinho (81. O. Dembèlé)
- Manchester United: De Gea – Jones, Lindelöf, Smalling, Young – McTominay, Fred, P. Pogba – Lingard (80. Alexis Sanchez), Rashford (73. Lukaku), Martial (65. Dalot)
Przyznam szczerze, że zwyczajnie nie wierzyłem w Manchester United przed tym meczem. I dlatego pierwsze minuty pozytywnie mnie zaskoczyły. Wszystko zaczęło się od strzału w poprzeczkę Marcusa Rashforda, a potem "Czerwone Diabły" dalej naciskały i dominowały. A Barcelona? Wyglądała jakby nie wyszła z szatni. Do czasu... Wszystko zaczęło się od sytuacji, kiedy Ivan Rakitić upadł w polu karnym, ale sędzia po użyciu VAR jednak nie podyktował karnego. To był sygnał, że "Blaugrana" się budzi. Karnego nie było, ale Lionel Messi go nie potrzebował. W 16. minucie tak przyfasolił z lewej, że nie było co zbierać. Zupełnie inaczej było w 20. minucie, przy drugim golu Argentyńczyka. Tym razem mocno przysłużył się David De Gea, przepuszczając strzał, który wydawał się spokojnie w jego zasięgu.
Do końca pierwszej połowy Barcelona miała już ten mecz pod kontrolą. Co prawda, w ostatnich kilku minutach znów mogliśmy zobaczyć trochę ataków ze strony Manchesteru United, ale już nie takich jak na początku. "Czerwone Diabły" wyglądały jakby wyssano z nich krew. Za to Barcelona po prostu robiła swoje i gdyby nie De Gea, to w końcówce pierwszej połowy zdobyłaby trzecią bramkę. Oczywiście internet był pełen hejtu wobec hiszpańskiego bramkarza, ale uznałem, że jednak warto skupić się na innych komentarzach dotyczących wydarzeń z pierwszej połowy.
Druga połowa to już niezbyt ciekawa historia. Bądźmy szczerzy... Druga bramka Messiego po prostu zakończyła ten dwumecz. A gdyby ktoś miał jeszcze wątpliwości, to w 61. minucie Philippe Coutinho je rozwiał. Brazylijczyk zdobył trzecią bramkę dla Barcelony, po kapitalnym uderzeniu z dystansu. Kibice Barcelony mają ostatnio sporo radości z tego piłkarza. Wcześniej był obiektem hejtu, a pod koniec sezonu prezentuje bardzo solidną formę.
Przez resztę meczu zdarzały się jeszcze momenty, kiedy Manchester United próbował zaatakować, ale raczej Barcelona była bliżej zdobycia kolejnej bramki. W końcówce Marc Andre Ter Stegen musiał się wysilić po strzale głową Alexisa Sancheza. Ale to wszystko to tylko momenty, pojedyncze akcje... Poza tym na grę Manchesteru United w tym dwumeczu po prostu nie dało się patrzeć. Barcelona zasłużenie awansuje do półfinału. Szkoda tylko, że starcie tych dwóch, wielkich piłkarskich firm tak zawiodło. W czerwonej części Manchesteru musi się wiele zmienić, żeby poziom najlepszych, europejskich drużyn stał się osiągalny.
Barcelona - Manchester United 3:0 (2:0)
Messi 16', 20', Coutinho 61'