To niezły awans Barcelony... – podsumowanie ćwierćfinałów Ligi Mistrzów
Dzień dobry! Jeśli tu jesteś, drogi czytelniku, to prawdopodobnie czytałeś również moją wtorkową zapowiedź tego, co miało się w tym tygodniu wydarzyć w ćwierćfinałach Ligi Mistrzów. Jeśli jej nie czytałeś to zapraszam TUTAJ. Totalnie skompromitowałem się tą zapowiedzią i mam teraz olbrzymią nauczkę, że nigdy nie można rozdawać awansów przed ostatnim gwizdkiem sędziego w rewanżu. Czas zatem na podsumowanie tego, co wydarzyło się w ćwierćfinałach tegorocznej edycji Champions League. Jedziemy!
Liverpool 5:1 Manchester City
Może nie wielka sensacja, ale na pewno spora niespodzianka. Ja osobiście spodziewałem się wyeliminowania The Citizens przez Liverpool, zwłaszcza patrząc na to, kim są trenerzy obu ekip (jak dobrze wiadomo, Guardiola nie znosi grać przeciwko Kloppowi), ale wiedziałem doskonale, kto jest faworytem tego pojedynku. Widać jednak, że Manchesteru City, podobnie jak PSG, wciąż nie możemy jeszcze traktować poważnie w Europie (co innego w Premier League, gdzie praktycznie są już mistrzami nawet pomimo ostatniej porażki z United w Derbach). Ekipa Kloppa obnażyła wszystkie słabości Obywateli, sama pozostając bezbłędną w defensywie i ofensywie. Dokładnie tak – w tym dwumeczu zadecydowały dwie najważniejsze rzeczy w futbolu: skuteczność i żelazna defensywa. Na kogo Liverpool trafi w półfinale? W sumie – im to chyba bez różnicy, bo grając tak jak zagrali w tym dwumeczu to niestraszny im właściwie żaden rywal. A Pep wraca do box’u i latem pewnie znów wyda pierdyliard funtów na transfery, a ludzie ponownie będą się zachwycać jego ,,wielkim geniuszem trenerskim”. Nie tym razem, Panie Guardiola. Może za rok. #NAPIWNO
F.C. Barcelona 4:4 AS Roma
Jeżeli w angielskiej parze doszło do sporej niespodzianki, to tu doszło do takiej sensacji, że ja nawet nie. Rewanż był przedwczoraj, a ja, pisząc to, ciągle nie wierzę. Podobnie jak zapewne nie wierzycie wciąż jeszcze i Wy, którzy teraz to czytacie. BARCELONA ODPADA Z LIGI MISTRZÓW. Chociaż nie, to nie to zdanie powinienem pogrubić, bo akurat odpadnięcie w ćwierćfinale może się zdarzyć każdemu. Pogrubmy zatem co innego. BARCELONA ODPADA Z LIGI MISTRZÓW Z ROMĄ, KTÓRĄ POKONAŁA W PIERWSZYM MECZU 4:1. Wiem, brzmi jak kiepski dowcip, ale prawilnie przypominam, że 1 kwietnia był już prawie 2 tygodnie temu. Takie są FAKTY. Co się stało? Czego zabrakło? Według mnie – wszystkiego. A jeśli chcecie dowiedzieć się o tym meczu czegoś więcej to zapraszam Was do najnowszego felietonu Przemka Pabianka, który znajdziecie TUTAJ. Tam jest to opisane szczegółowo, z perspektywy fana Blaugrany. Nie ma co się oszukiwać – Barcelona skompromitowała się w tym rewanżu jak Edward Potok w pamiętnym wystąpieniu podczas wyborów na prezesa PZPN w 2012 roku. Podobnie skompromitowałem się ja we wtorkowej zapowiedzi LM, przyznając im awans już po pierwszym spotkaniu. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło – ja mam teraz z tego bekę, ludzie mają bekę, wyświetlenia tekstu idą do góry, więc jest git. A wiecie gdzie nie jest git? Na Camp Nou.
Juventus F.C. 3:4 Real Madryt
Wynik wskazuje na to, że był to bardzo wyrównany dwumecz? TAKI CHUJ. W pierwszym meczu na J Stadium Real zamiótł Juventus pod dywan, swój kolejny recital zagrał Ronaldo, a wszyscy zgodnie przyznali już Królewskim awans do półfinału. Wszyscy – poza Juve. Zawodnicy Maxa Allegriego na rewanż wyszli napakowani jak kabanosy, jakby chcieli wręcz zabić Los Blancos na ich stadionie. I prawie ich zabili – po pierwszej połowie było 2:0 po 2 golach TYPOWEGO JUGOLA. Do dogrywki brakowało zatem już tylko jednej bramki, do awansu – dwóch. Bramkę na 3:0 strzelił Blaise Matuidi po asyście KEYLORA NAVASA. Właściwie to trzeba oddać kostarykańskiemu golkiperowi, że gdyby nie on, to Francuz by tego gola nie strzelił. Szacun. A tak serio – dawno nie widziałem takiego wylewu u Keylora. Chyba od zeszłego sezonu. W tym momencie (była 61. minuta) tempo gry siadło, a obie drużyny grały już dużo bardziej asekuracyjnie, zdając sobie sprawę z tego, że jeden błąd może przekreślić ich jakiekolwiek szanse. I do doprowadzenia do dogrywki BEZ BŁĘDÓW było bardzo blisko – tylko że NIE. Bo nagle zawieszki mózgu dostał Medhi Benatia, który w oczywisty i klarowny sposób sfaulował Lucasa Vazqueza 5 metrów od bramki, podczas gdy tamten był w niemal 100% sytuacji do zdobycia gola po zgraniu piłki głową od Ronaldo. Karny był pewny i bardzo prawidłowy. Zawodnicy Juve jednak nie wytrzymali bo zdali sobie sprawę, że prawdopodobnie za chwilę wylecą z Ligi Mistrzów, więc zaczęły się protesty – wszyscy oblegli arbitra krzycząc mu do ucha, Giorgio Chiellini wykonywał gesty jednoznacznie wskazujące na to, że twierdzi, iż sędzia Oliver został przekupiony, a Gigi Buffon nie wytrzymał i nawtykał angielskiemu arbitrowi, naruszając jednocześnie jego nietykalność cielesną, za co SŁUSZNIE w trybie natychmiastowym został wysłany pod natryski. Do bramki wszedł więc Wojciech Szczęsny. Polak stanął przed swoją życiową szansą. Ale nie tym razem i nie przeciwko temu gościowi – Ronaldo uderzył tego karnego PERFEKCYJNIE, nie pozostawiając Wojtkowi nawet cienia szans ku temu, że może w ogóle myśleć o obronie (choć kierunek strzału nasz bramkarz wyczuł). Były oczywiście kontrowersje co do tego, czy był karny czy nie. Dla mnie jednak sytuacja jest jasna – Benatia nie trafił w piłkę, powodując jednocześnie upadek rywala, będącego w dobrej sytuacji do zdobycia gola. Nie ma więc żadnej dyskusji. A jak nie wierzycie mi, to może niech sam Medhi opowie Wam o tej sytuacji:
Popchnąłem lekko Lucasa Vázqueza w plecy. Doszło do kontaktu, ale liczyłem na to, że nie upadnie. Jeśli taka sytuacja spotkałaby jednego z nas [piłkarzy Juventusu], my też moglibyśmy domagać się karnego. Piłka nożna już czasem taka bywa.
Kurtyna. Real w półfinale.
Sevilla 1:2 Bayern Monachium
Zdecydowanie najnudniejszy dwumecz ze wszystkich, zwłaszcza jeśli chodzi o rewanż. Bayern w pierwszym meczu mimo świetnej gry Sevilli zdołał wywieźć z Ramon Sanchez Pizjuan zwycięstwo 2:1, a na Fußball Arenie (bo tak nazywa się stadion Bayernu w Lidze Mistrzów) nie pozwolili już podopiecznym Vincenzo Montelli praktycznie na nic. Podobnie jak oni nie pozwolili na nic Robertowi Lewandowskiemu, który był przez nich notorycznie popychany, potrącany i kopany. Kilku z nich skończyło ten mecz z żółtymi kartkami (Correa dostał nawet czerwo, ale to akurat za faul na Javim Martinezie z samej końcówki meczu), natomiast Lewy skończył go z... potężnym lajpem pod prawym okiem. Nabawił się go przy wyskoku do główki, kiedy po trafieniu głową w piłkę następnie zderzył się nią z Sergio Escudero, który przy tej sytuacji również ucierpiał, jednak nie tak mocno. Uspokajam jednak – Lewemu poza śliwą pod okiem nic poważniejszego się w tym meczu nie stało. Na całe szczęście. Bayern zaś dość zasłużenie awansuje do półfinałów i wietrzy swoją szansę na kolejną potrójną koronę. Przypomnijmy – po raz ostatni Bawarczycy sięgnęli po nią w 2013 roku, kiedy prowadził ich Jupp Heynckes. Dziś, po 5 latach, prowadzi ich... Jupp Heynckes. Będzie się działo.
I to wszystko! Razem udało nam się dobrnąć do końca ćwierćfinałów! Dzięki że byliście ze mną przez te dwie fazy i oczywiście już zapraszam Was na kolejną, czyli oczywiście półfinały! A ich losowanie już jutro o 13:00 w szwajcarskim Nyonie. Zaraz po losowaniu na footroll.pl pojawią się pary, więc bądźcie czujni! Zapraszamy także na naszą grupę na facebooku – Stajnię DissBlastera, gdzie na pewno przeprowadzona będzie tekstowa relacja na żywo z losowania. Będą emocje, będą komentarze, będą wymiany zdań. A ja tymczasem żegnam się już z Wami i widzimy się jutro rano przed losowaniem przy okazji podsumowania ćwierćfinałów Ligi Europy. Redzi tevi!