Barcelona go chce, a Lyon wycenia
Barcelona dosyć wcześnie poczuła w tym roku lato. Nie chodzi mi już nawet o to, że Katalończycy zaczęli latać po mrozie w krótkich spodenkach, bo przecież w ich rejonie mrozy raczej nie występują. Mam tu na myśli stosunkowo wcześnie poczynione zakupy na lato. "Blaugrana" przecież pozyskała Frenkiego de Jonga. To, że zakupy rozpoczęły się wcześnie, absolutnie nie determinuje tego, że szybko też się zakończą. Barcelona ma kilka planów na paru zawodników, więc negocjacje śmiało potrwają do lata. Tak się składa, że jedne z nich zostały nieco ułatwione, bo na pożądanego zawodnika przyklejono metkę.
O kogo chodzi? Mówię tu o Ferlandzie Mendym. Francuz jest lewym obrońcą Olympique Lyonu i najbardziej wyróżniającą się w defensywie postacią tego zespołu. Z resztą umie się on też popisać w ofensywie, bo często włącza się w ataki swoich kolegów. Właśnie umiejętność pogodzenia tych dwóch czynności czyni go klasowym zawodnikiem. Barcelona ma w składzie przecież Jordiego Albę, który uwielbia atakować, więc Katalończycy chcieliby, żeby jego następca grał tak samo. Hiszpana oczywiście nie da się skopiować, ale można próbować, a Mendy z pewnością się do tego nadaje.
Jeśli jednak ktoś jest postrzegany jako nieco gorsza wersja Jordiego Alby, czyli wciąż jako wybitny boczny obrońca, to swoje musi kosztować. Lyon właśnie wycenił swojego zawodnika i życzy sobie 45 milionów euro. To dużo, ale nie przesadnie dużo. Mendy na razie nie jest tyle wart, patrząc obiektywnym okiem, ale w przyszłości może być. Obecnie na rynku panuje tendencja płacenia za wartość marketingową, które Mendy nie posiada lub tą potencjalną, którą może osiągnąć. Jeśli więc Barcelona marzy sobie nieco lepiej zbudowanego i ciemniejszego karnacją Jordiego Albę, będzie musiała te pieniądze zapłacić. Wróżę tej inwestycji szybki sukces, bo ostatnimi czasy każdy Francuz sprawuje się w Katalonii kapitalnie. Ciekawe czy Giroud też zacząłby grać przyzwoicie. Barcelona nie jest chyba jednak klubem masochistów, by próbować się przekonać.