Sporting zagrał źle, Porto zagrało źle - futbol przegrał 0:0
To było w sumie dość dziwne doświadczenie. Włączacie mecz o 16:30, a w Polsce za oknami jest ciemno. A tymczasem w Portugalii – słońce nadal nad stadionem Estadio Jose Alvalade. Kapitalna atmosfera na stadionie Sportingu miała być zwiastunem… no właśnie, czego? Czego mogła być zwiastunem? Miały ze sobą zagrać dwie drużyny – Porto i Sporting. Jedna jest liderem Primeira Liga, druga była do niedawna wiceliderem, ale postanowiła sfrajerzyć po drodze dwa mecze. Przystępowaliśmy więc do hitu? Kto triumfował? Na pewno nie futbol.
Co można powiedzieć o Porto? W Lidze Mistrzów zajęło pierwsze miejsce w grupie i wylosowało Romę. Zrobiło to w naprawdę dobrym stylu i miało sporo szczęścia. W lidze odnotowane ma zaledwie dwie porażki na szesnaście spotkań, ale przed tą kolejką i pozycja lidera nie była zbytnio zagrożona. Dziś jechali do Lizbony w roli gości, ale nikt wcale nie chciał twierdzić, że będą zdani jedynie na kontrataki. Oni nikogo nie mieli zamiaru się obawiać.
Sporting? Momentami pokazywał, że może się obudzić. Spędzał dużo czasu w tym sezonie na drugim miejscu, bez problemu wyszedł z grupy w Lidze Europy. Ale jednocześnie wciąż trwał w nim bałagan organizacyjny – zmienił się prezes, Sinisa Mihajlović groził sądem, jego następca, Jose Peseiro odszedł z klubu, a teraz całość ma ogarnąć strażak w postaci Marcela Keizera.
Nadzieja była naprawdę spora – wielkie zespoły na boisku załatwiają sprawę zainteresowania. Cóż, to był najlepiej obsadzony mecz w sobotę.
Tymczasem po 25 minutach statystyka strzałów celnych pokazywała wprost - 0:0. Niby wydawało się, że przewagę narzuci Porto będące w roli gości, a tymczasem częściej próbował uderzeń zespół Keizera. Panowie z Do Dragao jedynie mogli czekać na błędy rywali (jeden taki się przydarzył, kiedy podanie ze środkowej strefy znalazło się niebezpiecznie blisko napastnika Porto i musiał interwionać Ribeiro). Rzucaliśmy okiem na klasyfikację strzelców – każdy przecież ostrzył zęby na pojedynek Moussy Maregi (7 goli) z Basem Dostem (10 goli, mniej tylko od autora 12 trafień – Dyego Sousy z Bragi). A tymczasem cierpieliśmy – pierwszy celny strzał w 45. minucie. Dost oddał go zza pola karnego i chwała mu za to (tylko chwała, na pochwałę to za mało). Źle, źle się to oglądało – jeśli ktoś chciał się przekonać, czy portugalski futbol jest w odrobinę lepszej kondycji… niestety, nie jest.
Druga połowa zaczęła się w podobnym tempie. W końcu jednak mogliśmy powiedzieć o tym, że ktoś stworzył bardzo poważne zagrożenie - Tiquinho nawet nie spodziewał się, że piłka, którą próbował czysto uderzyć Marega, poleci do niego. Tym samym Porto miało szansę zdobyć gola, gdy dwóch zawodników było akurat na piątym metrze. Futbolówka odbiła się od nogi Brazylijczyka i co później? Kapitalnie interweniował Ribeiro. Istotnie to drugie 45 minut rozkręciło się tak, jak chcieli tego goście. W dalszym ciągu było to granie w trybie ekonomicznym. Ile jednak stworzyło problemów to bydlę z Mali… czyli oczywiście Marega. Można było aż westchnąć z ulgą, że Sporting to przetrwał.
Szczęśliwie także Casillasowi umiały się „Lwy” przeciwstawić – im mniej czasu pozostawało do końca, tym bliżej bramki podchodzili zawodnicy Kaizera. Gudelj próbował groźnego uderzenia z dystansu, Dost wyskakiwał z głowy (nie jeden raz, dziś trudno było dorównać mu w powietrzu), próbowano wszystkiego. Ale się nie udało. Jedynie Marega wyłapał głupią żółtą kartkę za nadepnięcie Jeffersona i więcej godnych uwagi rzeczy nie zobaczyliśmy.
Zły był to mecz. Gorszy w odbiorze niż „Star Wars: Ostatni Jedi”.
Odrobinę wcześniej odbywał się mecz Cardiff – Huddersfield. Mam wrażenie, że ludzie, którzy oglądali tamto spotkanie, zrobili dużo lepszą rzecz niż ja wybierający starcie „Lwów” i „Smoków”. To nie była futbolowa fantastyka, to nie była Narnia, to było granie na poziomie Bukowca Opoczyńskiego.
Sporting CP 0:0 FC Porto
Sporting: Renan Ribeiro – Jefferson, Mathieu, Coates, Bruno Gaspar (47’ Ristovski) – Gudelj, Bruno Fernandes, Wendel (90' Petrović) – Nani, Diaby (81' Raphinha) - Dost
Porto: Casillas – Telles, Eder Militao, Felipe, M. Pereira (43’ Oliver Torres) – Herrera, Danilo Pereira (83' Hernani) – Brahimi, Corona – Marega, Tiquinho (75' Fernando)