Piękna przegrana Chelsea... Tottenham górą w Pucharze Ligi!
Tak byliśmy zabsorbowani patrzeniem na mecze Premier League (umówmy się, mamy za sobą gorący okres w Anglii), a później FA Cup, że kiedy przypomnieliśmy o tym, że istnieje wciąż coś takiego jak Puchar Ligi… spojrzeliśmy na terminarz, a tam hicior. Dziś, na Wembley. Tottenham kontra Chelsea. Mecz na miarę półfinału tych rozgrywek. To dziś w kierunku finału (który też odbędzie się na gościnnym stadionie „Kogutów”) duży krok postawiła drużyna Mauricio Pochettino, wygrywając 1:0 po golu Harry'ego Kane'a.
W cieniu doniesień o ewentualnym odejściu z klubu Moussy Dembele oraz ciągłych podchodów pod gwiazdy ofensywy Tottenhamu (umówmy się, Christian Eriksen może tego nie mówić na głos, ale wiemy, że każdy chce go wyjąć Danielowi Levy’emu z klubu)… miał się odbyć ten hitowy mecz.
Chelsea szukała rewanżu za porażką w lidze, która miała miejsce w listopadzie 2018 roku. I momentami… wyglądała na drużynę, która lepiej przygotowała się taktycznie do meczu. O ile za listopadowy mecz wystawilibyśmy Maurizio Sarriemu tróję lub nawet ledwie dwóję z plusem, tak tutaj istotnie „The Blues” szukali dobrych pomysłów na grę ofensywną. Callum Hudson-Odoi momentami miał naprawdę sporo miejsca, a gracze Tottenhamu obawiali się go niczym Panamczycy Edena Hazarda na mundialu. Teraz już wiemy, dlaczego tak bardzo chcą pana C.H.O. w Monachium… kapitalne panowanie nad piłką i dynamika.
Co jest z tego, jeśli futbol często polega na tym, że ktoś, kto popełnił mniej błędów, ten wygrywa. Gdyby obie drużyny realizowały założenia taktyczne, pewnie mielibyśmy do czynienia z dyscypliną sportu nudniejszą od curlingu. A tymczasem słynna laga przyniosła zagrożenie w polu karnym Chelsea – rzut karny wykorzystał w 26. minucie Harry Kane i Tottenham uporał się z naprawdę dużym problemem.
Problem w tym, że im dłużej oglądało się drugą połowę tego spotkania, tym znowu to niebieska fala napierała na bramkę zawodników Mauricio Pochettino. Pierwszy kwadrans drugiej połowy to właściwie tylko pressing Chelsea, zepchnięta drużyna „Kogutów” na szesnasty metr i lekka bezradność i bronienie wyniku 1:0 (fakt, to pierwszy mecz) już na tym etapie meczu. Mało brakowało, a Andreas Christensen mógł pokonać po groźnym strzale Paulo Gazzanigę. Wystarczy zresztą przytoczyć statystykę strzałów w 88. minuty spotkania – 17:6 na korzyść „The Blues”. Gorzej, że z celnością było dosyć biednie – zaledwie 5:4.
Jeśli zatem zapytacie, kto bardziej powinien się cieszyć z tego wyniku, to po trzykroć powiemy, że Tottenham. Ale jeśli mamy powiedzieć, kto powinien martwić się tym wynikiem, to również po trzykroć będzie to Tottenham. 1:0 w takim stylu nie powinno cieszyć drużyny, która aspiruje do miana wielkiej.
Tottenham 1:0 Chelsea (Kane 26’ – rzut karny)
Tottenham: Gazzaniga – Trippier, Alderweireld, Sanchez, Rose – Winks (90’ Skipp), Sissoko, Eriksen (90’ + 1’ Llorente), Alli, Son (79’ Lamela) - Kane
Chelsea: Kepa – Azpilicueta, Ruediger, Christensen, Alonso – Barkley (75’ Kovacić), Jorginho, Kante – Willian (63’ Pedro), Hudson-Odoi (79’ Giroud) - Hazard
Sędzia: Michael Oliver
Widzów: 44371