Sroki nafajdały na niczego niespodziewających się Obywateli
Kolejka Premier League w środku tygodnia? Ależ proszę bardzo. Może tym razem nie szykowały nam się szlagiery, ale już sam fakt obecności tej serii spotkań jest miłą niespodzianką. Lider Premier League gra jutro, więc Manchester City mógł wykorzystać fakt, że nie musi mierzyć się z nikim mocnym i na jakieś 24 godziny był w stanie bardzo zbliżyć się do Liverpoolu. "Obywatele" grali z Newcastle United i byli zdecydowanymi faworytami, tym bardziej patrząc na ich ostatnie wyczyny w spotkaniach pucharowych. Czy "Sroki" też dostały batem po tyłku kilka razy, czy w ich przypadku podopieczni Pepa Guardioli byli bardziej litościwi?
Manchester City zaczął strzelanie szybciej, niż ktokolwiek z nas mógłby przypuszczać. Sergio Aguero zdobył gola w 24 sekundzie spotkania. Najpierw Raheem Sterling przerzucił piłkę z jednego skrzydła na drugie, z którego do środka zbiegał David Silva i poślizgnął się, ale nie przeszkadzało mu to w odegraniu piłki głową do Argentyńczyka, który wbił piłkę do pustej bramki. Rafa Benitez wyglądał na równie zaskoczonego co Andrzej Gołota po przegraniu swojej walki z Lamonem Brewsterem. Choć wydawało się, że do przerwy Manchester będzie prowadził przynajmniej jakieś 5-0, ostatecznie nie strzelił już żadnej bramki. Czyżby Adam Nawałka maczał palce w ustalaniu taktyki?
W drugiej połowie o dziwo nic się nie zmieniło. Manchester City nadal nie potrafił strzelić sobie drugiej bramki. Tę niemoc wykorzystało w końcu Newcastle, które zdołało wyrównać. "Obywatele" źle założyli pułapkę ofsajdową na Rondona, który ostatecznie wpakował piłkę do siatki woleje z pół obrotu. Warto dodać, że Wenezuelczyk przy okazji kopnął swojego kolegę, Christiana Atsu i to równie dobrze Ghańczyk mógł wylądować w bramce, a nie piłka. Futbolówka wpadła do siatki po koźle, który skutecznie uniemożliwił Edersonowi udaną interwencję. Mało tego, później katastrofalnym błędem popisał się Fernandinho. Brazylijczyk stracił piłkę we własnym polu karnym, a potem ratował sytuację faulem. Do karnego podszedł Matt Ritchie, ale zanim go wykonał, Ederson musiał trochę poudawać, że jest kontuzjowany. To ostatecznie nic nie dał, bo Szkot kopnął za mocno, by bramkarz mógł to wyjąć. Do końca spotkania wynik się już nie zmienił.
Tym samym Manchester City dosyć poważnie komplikuje sobie sprawę obrony tytułu. Jeśli Liverpool jutro wygra swoje spotkanie, będzie miał nad "Obywatelami" 7 punktów przewagi, a to bardzo dużo na tym etapie sezonu. Pamiętajmy jednak, że jeśli ktoś jest w stanie to roztrwonić, to właśnie jest to Liverpool. Podopieczni Guardioli zawiedli na boisku, więc niech lepiej złorzeczeniu będą dobrzy, bo już tylko im to pozostało.