Manchester nie trafiłby w stodołę, a co dopiero w Sroki i przez to przegrywa
Choć hit tej kolejki Premier League mieliśmy wczoraj, dzisiejsze spotkania wcale nie musiały stać na niższym poziomie. Poprzednie spotkanie Newcastle z Manchesterem zakończyło się przekonującym zwycięstwem Czerwonych Diabłów. Dzisiejsi goście wygrali wtedy 4-1, a swoją strzelecką niemoc przełamał owego dnia Lukaku. Czy dziś Na St. James' Park Belg znów strzelił gola, tak by choć delikatnie przybliżyć się do uciekającej czołówki snajperów? Może tym razem to Sroki były górą? Przekonajmy się.
Pierwsza połowa dość nieoczekiwanie przebiegała pod dyktando gospodarzy. Widać było, że Rafa Benitez podszedł do starcia z Mourinho bardziej emocjonalnie niż do wszystkich innych i swoją pasję przekazał piłkarzom, którzy wyszli na mecz napakowani jak kabanosy, mówiąc typowo fm'owską gadką. Sroki miały druzgocącą przewagę w posiadaniu piłki. Manchester United dawno nie rozegrał meczu z zespołem spoza top six, który piłkę przy nodze miał przez 67% czasu gry. Newcastle stwarzało szanse i oddawało strzały, żaden z nich nie był jednak typowo stuprocentową okazją. Takową miał natomiast Manchester United. Anthony Martial został uruchomiony genialnym prostopadłym podanie autorstwa Nemanji Maticia, ale w sytuacji sam na sam z Dubravką kopnął wprost w Słowaka. Poza tym gospodarze powinni zostać nagrodzeni rzutem karnym. Smalling stanął na stopie Gayle w samym narożniku pola karnego. Sytuacja była stykowa, zawodnicy dobiegli do piłki niemal jednocześnie, ale to jednak napastnik był niewiele szybszy. Żaden z sędziów nie ustawił się jednak na tyle dobrze, by to dostrzec, przez co Sroki zostały ograbione z szansy na objęcie prowadzenia.
Druga odsłona gry szybko przybrała obrót kompletnie odwrotny od pierwszej. To Czerwone Diabły przeważały i częściej grały piłką. Taka gra zaowocowała nawet kolejną stuprocentową sytuacją. Świetne podanie Lukaku niestety zmarnował Sanchez, który co prawda minął bramkarza, ale przy oddawaniu strzału na pustą bramkę zablokował go Lejeune. Chwilę potem ta akcja zemściła się na Czerwonych Diabłach. Jonjo Shelvey dośrodkował piłkę z rzutu wolnego pośredniego z niemalże linii środkowej. Ta została najpierw zgrana przez jednego z piłkarzy gospodarzy do Gayle'a, który nieco przypadkowo, bo z pomocą Smallinga idealnie wystawił ją Ritchiemu. Szkot nie miał problemów, by z 10 metrów wpakować piłkę obok interweniującego De Gei. Warto dodać, że bramka nie padłaby, gdyby Smalling niepotrzebnie nie symulował faulu w środku pola. Gol nie zmienił jednak przebiegu spotkania, bo United dalej atakowało. Kolejne setki zmarnował Martial, który dwukrotnie z 6 metrów kopał w Gayle'a. Ostatecznie Czerwonym Diabłom, w tylko im znany sposób, nie udało się trafić do siatki, przez co z St. James' Park wyjeżdżają bez punktów.
Ten wynik znaczy wiele dla Srok. Nie dość, że przerywa ich serię 8 spotkań bez zwycięstwa na własnym stadionie, to jeszcze dzięki niemu awansowali z 18 lokaty na aż 13 miejsce w tabeli. Można jednak odnieść wrażenie, że ten rezultat im się nie należał. W drugiej połowie mecz się wyrównał i United tak samo zasługiwało na punkty jak gospodarze, o ile nie bardziej. Mieli nawet więcej okazji, by je sobie wywalczyć, ale nie potrafili wykorzystywać genialnych sytuacji. Jest to tym bardziej dziwne, bo akurat Manchester nie jest drużyną, która ma problemy ze skutecznością w tym sezonie. Widocznie taki mecz po prostu musiał przyjść. Wstrzymałbym się też z komentarzami typu "zdelegalizować Chrisa Smallinga", bo Anglik miał co prawda gorszy dzień, ale przecież każdy jest tylko człowiekiem. Nie ma więc co płakać, bo gra nie była zła,a z drugiej strony skuteczność gorsza być już nie może, choć Lukaku pewnie za tydzień spróbuje udowodnić, że jednak może.