Oko na Polaka #2 - Nowi koledzy, stare problemy
Łukasz Fabiański był jednym z najbardziej pracowitych golkiperów Premier League w zeszłym sezonie. Nie chodzi mi tu nawet o to, że każdego dnia ciężko trenował z zespołem, bo o leserstwo nie moglibyśmy posądzić popularnego Bambiego nigdy. Mam tu na myśli ilość jego interwencji przez cały sezon. Pomimo tego, że Swansea spadła z ligi, Polak był w czubie bramkarzy, którzy obronili najwięcej strzałów. Jak to wytłumaczyć? W bardzo prosty sposób. Jego koledzy byli w obronie tak nieudolni, że Łukasz musiał interweniować setki razy. Oczywiście, mnóstwo ze strzałów przepuścił, ale i tak wybronił więcej niż ktokolwiek mógł go o to prosić.
Jego obecność w czołówce najskuteczniejszych bramkarzy nie mogła przejść niezauważona i po spadku Łabędzi byliśmy niemal pewni, że Bambi nie wybierze się z nimi do Championship. Wiele zespołów Premier League chce mieć bowiem w swoich szeregach takiego fachowca. Najbardziej o Polaka zabiegał West Ham, który tego lata wydał na wzmocnienia niemal 100 milionów euro. Mieliśmy więc pewne przesłanki, by przypuszczać, że Fabiański wybrał dobrze. Cóż, póki co okazują się one jedynie przesłankami.
Fabiański zagrał co prawda w obydwu spotkaniach Młotów w tym sezonie, ale po każdym z nich schodził z boiska pokonany. W zaledwie 180 minut wpuścił aż 6 goli, ale trzeba nadmienić, że żaden z nich nie był jego winą. Liverpool był w stanie rozklepać defensywę West Hamu do tego stopnia, że dwa strzały zostały oddane z pola bramkowego. W przegranym spotkaniu z Bournemouth, Callum Wilson w pojedynkę okiwał kilku zawodników Młotów i w sytuacji sam na sam z Bambim nie pomylił się. Łukasz i tak wybronił w tym spotkaniu 6 innych strzałów.
Czy ja mam deja vu? Sytuacja Polaka kreśli się na razie na identyczną co rok temu. Fabiański wychodzi na najlepszego zawodnika w zespole, ale nie jest w stanie gwarantować zwycięstw i punktów, bo jest tylko bramkarzem. Choć nie posądzałbym West Hamu o spadek, wydaje mi się, że mogą się oni pożegnać z marzeniami o europejskich pucharach. Bambi będzie musiał więc zadowolić się licznymi słodkimi pochwałami, po równie licznych gorzkich zwycięstwach. Całe szczęście, że jest do tego przyzwyczajony