Podsumowanie 6. kolejki Premier League
Czas zdradzić rozwiązanie zagadki, o której tydzień temu wspominał Kuba Pietruszewski. Witam Was bardzo serdecznie – dziś to ja przygotowałem podsumowanie kolejki Premier League w zastępstwie za Michała Fitza. Jesteśmy po pierwszej serii spotkań w Lidze Mistrzów i Lidze Europy. Jeśli więc chcecie się przekonać, jak w lidze, po sprawdzianach na arenie międzynarodowej poradziły sobie drużyny reprezentujące Anglię w Europie, zapraszam do przeczytania!
Kolejkę rozpoczynało starcie na Craven Cottage – w domu Fulham. Kibice londyńskiego zespołu na dobre nie zdążyli się rozsiąść na stadionowych krzesełkach, a ich piłkarze już musieli gonić wynik w spotkaniu z Watfordem. Po wrzucie z autu Jose Holebasa, po lekkiej przepychance przed polem karnym przytomnością umysłu wykazał się Will Hughes. Dogranie młodego Anglika wykorzystał Andre Gray. Błąd w tej akcji popełnił Calum Chambers, który do spółki z Alfiem Mawsonem pieczołowicie dbał dziś o podwyższone ciśnienie tętnicze u fanów Fulham. Strzelona bramka dodała tylko wiatru w żagle Szerszeniom, którzy w pierwszej połowie raz po raz atakowali bramkę Betiinelliego. W środku pola dzielił i rządził Abdoulaye Doucoure, którego heatmapa po tym meczu przypomina wielki czerwony prostokąt. Slavisa Jokanović musiał dość radykalnie zareagować w przerwie, by nie mieć na sumieniu żadnego kibica, który zszedł na zawał serca po zobaczeniu „popisów” Mawsona. W miejsce byłego stopera Swansea pojawił się Denis Odoi. Po 45 minutach pod prysznic udał się także Kevin McDonald – w jego miejsce Floyd Ayite. Jednak najważniejszą zmianą była ta ostatnia. Zambo Anguissa, proszę państwa! Kameruńczyk okazał się świetną przeciwwagą dla Doucoure i Capoue, co w połączeniu z potencjałem ofensywnym Seriego przyniosło zamierzony efekt. Przerzut na lewą stronę do Vietto, błąd Janmaata, wyłożenie do Mitrovicia, któremu pozostało dostawić stopę. Świętujący dziś 24. Urodziny Serb dogonił tym samym w klasyfikacji strzelców Edena Hazarda. Chcąc osiągnąć pełny sukces, Javi Gracia wprowadził na boisko…Successa. Jedyną rzeczą jaka udała się rezerwowemu Watfordu nie było trafienie w bramkę, lecz w głowę biednej starszej Pani siedzącej na drużynie zabramkowej. W końcówce kolejny prezent urodzinowy dwukrotnie mógł sobie sprawić Mitrović. Na posterunku stawali jednak najpierw Ben Foster, a później poprzeczka. Podział punktów na Craven Cottage, po naprawdę ciekawym spotkaniu.
Duże firmy weszły do gry w sobotę o godzinie 16. Na pierwszy ogień Liverpool, który pojechał rozbić swój skład B, grający na południu Anglii – w Southampton. Podopieczni Kloppa postanowili od razu przejść do realizacji powierzonego im zadania. W pierwszej akcji Firmino piłki w siatce nie umieścił, lecz następna okazja The Reds zakończyła się golem. Po pinballu w polu karnym Świętych piłkę do własnej bramki skierował Wesley Hoedt. Prowadzenie podwoił inny środkowy obrońca – Joel Matip. Powracający do składu Kameruńczyk wykorzystał dośrodkowanie Alexandra-Arnolda z rzutu rożnego. Southampton nie potrafił nawet odpowiedzieć na kolejne ciosy wyprowadzane przez piłkarzy z miasta Beatlesów – brakowało przede wszystkim Danny’ego Ingsa, który nie mógł zagrać przeciwko swojemu macierzystemu klubowi z uwagi na konstrukcję jego umowy. W czasie poszukiwań snajperskiego przywódcy Liverpool dalej robił swoje. Shaqiri z wolnego w poprzeczkę, a odbitą piłkę z metra dobija Mohamed Salah. Po przerwie finaliści Champions League wyraźnie spuścili z tonu, w ich grę wkradło się sporo niedokładności. Kończymy zatem ważnym komunikatem dla rodaków – Jan Bednarek zaliczył pierwszy występ w tym sezonie! Polak zmienił 55. minucie Matta Targetta. Przedwcześnie boisko opuścił także stoper Liverpoolu – Virgil Van Dijk, który doznał urazu żeber.
Jeszcze łatwiejszego rywala do rozjechania miał także obrońca tytułu. Jeśli po wygranej 3:0 z Fulham, Pep Guardiola zarządził dodatkowy trening zamiast dnia wolnego, to po porażce z Lyonem następny odpoczynek dla piłkarzy zaplanował w swoim kalendarzyku gdzieś w okolice Świąt Wielkanocnych. Zgodnie z oczekiwaniami goście rzucili się od początku beniaminkowi z Walii prosto do gardeł. Prócz rzęsistego deszczu przez Cardiff przeszła dziś jasno-błękitna nawałnica, której pierwszy stan krytycznego nasilenia mogliśmy zaobserwować w 30. minucie. Po asyscie Bernardo Silvy bramkę w swoim 300. meczu dla City zdobył Sergio Aguero. Kilka minut później Silva do ostatniego podania dorzucił swojego gola. Portugalczyk wykończył centrę Leroy’a Sane…głową, co rzadko się zdarza. Prowadzenie The Citizens podwyższył przed przerwą Ilkay Gundogan. Trafienie Niemca…palce lizać – ozdoba tego jakże jednostronnego meczu. Po zmianie stron Guardiola z okazji jubileuszu dał nieco odpocząć Aguero. Z roli rezerwowego bezbłędnie wywiązał się Riyad Mahrez, dorzucając dwie bramki i dopełniając dzieła zniszczenia. Rozzłoszczone porażką w Champions League City wrzuca przysłowiową „piątkę” Cardiff, nie tracąc przy tym żadnej bramki. Może jednak Guardiola da swoim chłopakom dzień wolnego jeszcze w tym roku?
Odmienne nastroje panują w drugiej części Manchesteru. Wydawało się, że w Teatrze Marzeń wszystko wraca na właściwe tory. Po trzech wygranych z rzędu miało nadejść kolejne – przeciwko Wolverhampton. W pierwszej części spotkania wszystko zapowiadało się na dość spokojne 3 punkty dla Czerwonych Diabłów. Zespół Jose Mourinho dał się wyszumieć Wilkom w pierwszym kwadransie, po czym sam posłał rywala na deski. W roli wyprowadzającego lewy sierpowy wystąpił Fred, dla którego było to premierowe trafienie w nowych barwach. Stracony gol podciął skrzydła beniaminkowi, a mogło być jeszcze gorzej, gdyby świetną paradą po wolnym Freda nie popisał się Rui Patricio. Goście do roboty wzięli się po przerwie, czego efektem był piękny gol Joao Moutinho pretendujący jak na razie do trafienia kolejki i pozbawiający United drugiego zwycięstwa z rzędu. Na Old Trafford wrócił sir Alex Ferguson, lecz nie powrócił legendarny Fergie Time. Czerwone Diabły remisują z beniaminkiem po meczu bez większej historii. Jeśli jednak chcecie się dowiedzieć o nim trochę więcej – zapraszam TUTAJ do „pomeczówki” mojego autorstwa.
Sobotnie zmagania kończyła konfrontacja Brightonu z Tottenhamem. Mistrzowie odrabiania strat podejmowali u siebie Koguty, które miały coś do udowodnienia. Zespół Mauricio Pocchetino po raz pierwszy za jego kadencji przegrał trzy spotkania z rzędu. Argentyński menedżer do spółki ze swoimi piłkarzami musieli zadbać o to, by czarna seria zakończyła się jak najszybciej. Pomóc w tym miał powracający z Igrzysk Azjatyckich Son. Koreańczyk zdobyciem złotego medalu wraz ze swoją reprezentacją ustrzegł się koszarów, dzięki czemu może spokojnie kontynuować karierę piłkarską. Uskrzydleni, hehe nowym transferem hehe, londyńczycy postanowili przejść do konkretów. Blisko zdobycia prowadzenia po strzale głową był Alderweireld, jednak nie z Ryanem nie ma tak łatwo. Przez większość pierwszej połowy Tottenham cierpliwie rozgrywał piłkę na połowie Mew, nie będąc zbyt konkretnym w ofensywnych poczynaniach. Widząc nieporadność swoich rywali, Glenn Murray postanowił nieco pomóc. Po uderzeniu Trippiera z wolnego, napastnik Brighton zablokował piłkę ręką. Karny dla Tottenhamu, 3 punkty Trippiera do FPL, banan na mojej twarzy, a cały ambaras pewnym strzałem z wapna wieńczy Harry Kane. Hughton, mamy problem – mówili w myślach kibice gospodarzy. Zaradzić temu próbowali Solly March oraz Anthony Knockaert. Najbliżej wyrównania był Francuz, ale dlaczego po podaniu Kayala nie strzelał na bramkę Gazzanigi, wie tylko on sam. Mewy wreszcie zdobyły gola. Shane Duffy się nie zatrzymuje, musiała to zrobić dopiero Pani asystent, słusznie wyłapując spalonego. Tottenham widząc, jak coraz śmielej poczyna sobie jego przeciwnik postanowił wyprowadzić drugi knockdown. Dośrodkowanie Danny’ego Rose’a na gola zamienia rezerwowy Erik Lamela. Mało bramek było tego dnia również Kane’owi. Angielski snajper w końcówce miał trzy dobre okazje do powiększenia dorobku strzeleckiego, za każdym razem jednak skutecznie interweniował Ryan. Brighton z kolei powinien zaczynać mecze przy stanie 2:0 w plecy. Wtedy są skuteczni, Anthony Knockaert zejściem do lewej nogi i precyzyjnym strzałem w długi róg odebrał moje 4 punkty za czyste konto Trippiera. Na więcej jednak Brightonu tego dnia nie było stać. Tottenham kończy swą czarną serię, a Mewom nie udaje się trzeci raz z rzędu wyszarpać remisu.
[Zobacz też: Spałem na stadionie! Jak to jest 4. liga, to nie mam pytań...]
Az do niedzieli przyszło nam czekać na występ lidera tabeli. Na London Stadium przyjechała londyńska Chelsea, która wymęczyła zwycięstwo w europejskich pucharach w środku tygodnia. Gospodarze przed tygodniem w końcu zdobyli punkty i to od razu komplet. West Ham pod wodzą inżyniera Manuela Pellegriniego po raz pierwszy w tym sezonie wyglądał na drużynę z sensownym planem budowy. Błysnął przede wszystkim dwóch bramek - Yarmolenko. Młoty musiały sobie radzić bez Marko Arnautovicia, w jego miejsce Michail Antonio. Brak Austriaka przez pierwszy kwadrans dawał się we znaki West Hamowi, gdyż nie potrafili oni sklecić porządnej akcji ofensywnej, optyczna przewaga The Blues była widoczna gołym okiem. Z tej optycznej przewagi wynikało jednak niewiele konkretów. Najlepszą sytuację miał Olivier Giroud, lecz będąc na czystej pozycji nie trafił w piłkę. W odpowiedzi dwukrotnie Antonio: raz nad bramką po świetnej prostopadłej piłce od Andersona, drugi raz świetnym refleksem wykazał się Kepa. W Chelsea wyróżniali się przede wszystkim Jorginho, który rozdzielał świetne piłki na prawo i lewo, lecz na nieskuteczność napastników nie mógł nic poradzić. Atakujących dwukrotnie głową próbował wyręczać N’Golo Kante – bez zamierzonego efektu. Do przerwy mimo braku goli byliśmy świadkami ciekawego widowiska. Niestety goli nie zobaczyliśmy również w drugiej części gry, trenerom nie udało się nastawić celowników swoich piłkarzy. Najbliżej był dwukrotnie Yarmolenko. Słodką tajemnicą Ukraińca jest przede wszystkim to, jak nie wykończył cudownego dośrodkowania Snodgrassa. W efekcie zamiast wybuchu radości realizator zafundował nam tylko skwaszoną minę Arnautovicia. Na losy spotkania nie wpłynął także Eden Hazard. Belg starał się brać grę na siebie, lecz był dziś skutecznie podwajany i potrajany przez obrońców Młotów. Momentami lider Chelsea chciał rozegrać akcję zbyt koronkowo, jak np. po świetnym podaniu Williana zamiast uderzać na bramkę, próbował odegrać piętą do Moraty. Chelsea po prostu nie może grać w europejskich pucharach. Na 15 ostatnich meczów ligowych rozgrywanych po potyczkach na arenie międzynarodowej wygrali tylko trzy. Tymczasem West Ham zaczyna piąć się w górę, dopisując kolejny punkcik do swojego dorobku. Stopując lidera tabeli zapewnił tę pozycję Liverpoolowi.
Kolejkę zamykała potyczka drużyn, które nie zachowały w tym sezonie ani jednego czystego konta. Stąd też niebezpodstawnie w spotkaniu Arsenalu z Evertonem spodziewaliśmy się bramek. I gdyby nie egoizm Calverta-Lewina, zobaczylibyśmy pierwszego gola już w drugiej minucie. Po genialnej prostopadłej piłce od Toma Daviesa młody Anglik powinien wyłożyć piłkę do Richarlisona. Arsenal zaczął ten mecz bardzo nerwowo, na granicy straty balansował Granit Xhaka. Otrząśnięcie się przyszło po mniej więcej kwadransie gry i niewiele brakowało, a skutki widoczne byłyby gołym okiem. Świetnie po strzale Monreala interweniował jednak Pickford. Tego dnia siłą The Gunners były akcje oskrzydlające. Wyróżniał się Hector Bellerin, który raz po raz stwarzał zagrożenie na prawej stronie, nie zostawiając przy tym luk w ofensywie. W przeciwieństwie do Monreala – to lewą stroną Arsenalu sunęły najgroźniejsze akcje The Toffees. Choć i druga flanka spisywała się nieźle – Lucas Digne po swoich centrach mógł mieć asystę, gdyby koledzy z drużyny wykazywali lepszą skuteczność. Francuski lewy obrońca mógł mieć nawet bramkę, ale jego uderzenie ze stojącej piłki zatrzymał Petr Cech. Lecz do przerwy wynik na Emirates ani drgnął, a ja modliłem się tylko, by nie pisać o drugim bezbramkowym remisie. Moich próśb wysłuchał Lacazette. Ach, cóż to było za cudeńko to jego uderzenie! W samo okienko po asyście Ramseya – Pickford bezradny. Żodyn bramkarz świata by tego nie obronił, żodyn! Żodyn sędzia nie uznałby również drugiego gola Aubamayenga zdobytego z dwumetrowego spalonego. Ale cóż, jesteśmy w Anglii, która przez brak VARu przejmuje miano najgorzej sędziowanej ligi w Europie. Nieprawidłowo uznana bramka przez Jonathana Mossa sprawiła, że Everton stracił wiarę w jakikolwiek korzystny rezultat. Zespół z niebieskiej części Liverpoolu drugi tydzień z rzędu zbiera baty od stołecznej drużyny. Panie Silva, do something, bo znowu wylecisz z klubu szybciej, niż zdążyłeś się w nim zadomowić.
Na innych stadionach:
-Crystal Palace bezbramkowo remisuje z Newcastle na swoim stadionie. Sroki czekają na swoje pierwsze zwycięstwo w bieżącej kampanii i tylko fatalne bilanse bramkowe Cardiff i Huddersfield ratują ich przed szorowaniem dna tabeli.
-Zwycięstwo West Hamu z Evertonem przed tygodniem było zaskoczeniem? To co powiecie na Burnley strzelające CZTERY GOLE z Bournemouth i nie tracące żadnej?! Eddie, how? How ty mogłeś tak koncertowo przepierdolić z tak słabymi The Clarets? Ashley Barnes show na Turf Moor, a także pierwsza od ponad 2 lat bramka w Premier League Aarona Lennona.
-Leicester wygrywa z Terrierami i umacnia się w środku tabeli, choć musiało gonić wynik od 5. minuty. James Maddison rozkręca się z meczu na mecz.
Tak oto kończymy serię zastępstw. Podsumowanie następnej kolejki, tradycyjnie już, napisze dla Was Michał Fitz. Mam nadzieję, że to spod mojej ręki też się Wam jakoś znośnie czytało. Może jeszcze kiedyś się spotkamy. Trzymajcie się!