Kabaret w Teatrze Marzeń
W tym tygodniu wyjątkowo zamiast Ligi Mistrzów dostaliśmy Premier League. Miłośnicy innych lig mogli narzekać, bo ich ulubieńcy nie grali, ale misiaczki lubujące się w angielskim futbolu miały prawdziwą gratkę. Tym bardziej, że ta kolejka szykowała dla nas nie lada szlagier. Manchester United podejmował u siebie rozpromieniony derbowym zwycięstwem Arsenal. Czerwone Diabły za to były tuż po remisie z przedostatnim zespołem w lidze, więc o czymś to świadczy. Faworytem należało więc nazwać Arsenal. Czy potwierdzili to miano na boisku?
Od pierwszych minut bardzo starali się udowodnić, że faktycznie są lepsi. ich ataki były groźniejsze, które w końcu z resztą przypieczętowali bramką. Shkodran Mustafi był kompletnie odpuszczony przy rzucie rożnym bitym przez Lucasa Torreirę. Choć uderzył nieczysto, piłka odbiła się od rak niechlujnie interweniującego De Gei, a potem wpadła mu za kołnierz. Sytuację mógł uratować jeszcze Herrera, ale nie wiedzieć czemu, poczekał aż spadnie za linię i dopiero ją wybił. Pomysł były dobry, gdyby nie to, że był beznadziejny. Chwilę później United zdołało wyrównać. Dobrym rzutem wolnym popisał się Rojo, sam nie wierzę, że to napisałem, ale to prawda, a odbita przez Leno piłkę wstrzelił w pole bramowe Herrera, skąd do siatki wpakował ją Martial. Widzisz Herrera, jak myślisz, to potrafisz. Martial po golu pokazał z palców serduszko, próbując nam uświadomić, że właśnie nim należy go kochać.
Druga połowa to był kabaret i to dosłownie. To, co działo się w tej części gry, było niczym chłop przebrany za babę. Niby żenujące, ale jednak trochę śmieszyło. Najpierw Marcos Rojo popełnił kardynalny błąd na własnej połowie, podając do Lacazette'a, który ostatecznie wyszedł sam na sam z De Geą. Argentyńczyk starał się ratować sytuację i wjechał w nogi Francuza od tyłu jednocześnie strzelając przy tym samobója. Dosłownie chwilkę potem United zastosował taktykę rodem ze Stoke. Posłał lagę na Lukaku, ten się zastawił, ale gdy wydawało się już, że straci piłkę, Kolasinac zamiast mu ją zabrać podał wprost do Lingarda, który uderzył obok Leno. Arsenal miał jeszcze kilka sytuacji by wyjść na prowadzenie, ale za każdym razem na wysokości zadania stawał De Gea. Aubameyang, którego nazwisko sprawiało ogromny problem redaktorowi Nahornemu, mógł strzelić ze trzy bramki, ale dziś był wyjątkowo nieskuteczny.
W każdym razie, jeśli ktoś chciał się rozerwać w środowy wieczór, to dobrze trafił. Były emocje, momentami nawet troszkę pięknego futbolu, ale co najważniejsze, były niezłe jaja. Choć momentami ręka i czoło szczypały od facepalmów, to i tak było warto obejrzeć to spotkanie. Trzeba jednak jasno stwierdzić, że remis nie jest sprawiedliwym wynikiem, bo lepszy był Arsenal. Kanonierzy wykazali się jednak ogromnym altruizmem, pomagając Czerwonym Diabłom w zdobyciu jednego oczka.