Los na loterii, te 6 punktów - echa meczu Polska - Łotwa
Gość o nazwisku Zahavi ładuje trzy gole Austrii. Węgry pokonują wicemistrzów świata. Łotwa miała szansę uwierzyć, że istotnie coś jest w stanie zwojować na PGE Narodowym. Ale… na nasze szczęście nie zwojowała, przynajmniej jeśli chodzi o wynik. Obecny na stadionie w Warszawie Macieju Krawczyku zobaczył straszno-szczęśliwy mecz, w którym Polska wygrała 2:0 i z 6 punktami przewodzi w klasyfikacji grupy C w eliminacjach do mistrzostw Europy w 2020 roku! Mamy, kurczę, to!!!
Niedziela cudów była to do pewnego momentu.
1. Faworyt Austria przegrywa 2:4 z Izraelem, który nie umiał wygrać pierwszego meczu.
2. Faworyt Chorwacja przegrywa 1:2 z Węgrami, którzy nie umieli wygrać pierwszego meczu.
A faworyt Polska? Na całe szczęście grała u siebie, na Narodowym, gdzie mecz o punkty po raz ostatni przegrała w marcu 2013 roku. Pamiętacie porażkę z Ukrainą? To wtedy się stało. Po drodze była jeszcze przegrana w meczu towarzyskim ze Szkocją w marcu 2014 roku. Ale później? Remisy i zwycięstwa.
Wychodził na nas rywal, który uważał, że remis będzie dla nich cudem. Rywal, który czasy Verpakovskisa i Laizansa ma za sobą. Rywal, którego – według statystyki Pawła Mogielnickiego – skład był złożony z ludzi, którzy w 90% grają lub grali w polskiej Ekstraklasie. Motywacja musiała być duża, ale strach? Nie było na to miejsca.
Szczęsny, Kędziora, Glik, Pazdan, Reca (ech…), Krychowiak, Klich, Grosicki, Zieliński, Lewandowski i Piątek – to byli wybrańcy na to spotkanie. Jego echa na Twitterze były dosyć ciekawe…
…i niezbyt miłe dla polskiej reprezentacji.
Myśmy zaprezentowali w pierwszych 45 minut futbol na poziomie rezerw Pelikana Łowicz (jeśli takowe istnieją).
Laga od Pazdana, Krychowiaka.
Lewandowski, który kreuje akcje sam z niczego. Ale też ten sam
Zieliński, który ma niewiele udanych dryblingów.
Grosicki, który próbuje okiwać zbyt wielu ludzi.
Pytano też, czy na boisku są dzisiaj ludzie chorzy czy zdrowi. Była to oczywista aluzja do pauzujących piłkarzy – Bednarka, Bereszyńskiego, ale także Milika, który miał wyjść w Wiedniu na Austrię, mając wysoką temperaturę. Odskakująca Polakom piłka, zero koncepcji gry, szarpane akcje i brak waleczności na tle Łotyszy sprawiały, że patrzyliśmy na to z niedowierzaniem. Ta kadra była apiłkarska na wszelkie możliwe sposoby…
A druga połowa? Może i uderzaliśmy częściej na bramkę, ale wciąż waliliśmy głową w mur. Znów niech przemówi lud…
I tak rzeczywiście było. 70 minut wyglądało tak, że ciągle graliśmy na tzw. lagę. Nieustannie szliśmy na przebitkę z wysokimi obrońcami reprezentacji Łotwy. Rywale oddawali nam piłkę, a my sami nie wiedzieliśmy, co z nią zrobić. Nie szanowaliśmy piłki. Kamil Grosicki nie dośrodkował w tym meczu chyba ani razu w taki sposób, byśmy mogli ocenić jego centrę dobrze.
Aż do tego jednego momentu… Arkadiusz Reca, który popełniał żałosne błędy w obronie, do którego już nawet koledzy nie bardzo chcieli podawać… dośrodkował z lewej strony. I co? I TRAFIŁ FARCIARZ NA GŁOWĘ ROBERTA LEWANDOWSKIEGO!!!
Arkadiusz Reca miał zatem swoje 5 sekund chwały.
Chwilę później byliśmy w stanie ozłocić znów Roberta Lewandowskiego, któremu zabrano drugą asystę w drugim spotkaniu. Tym razem na pustą bramkę spudłował Przemysław Frankowski. Nie był to też dzień Krzysztofa Piątka, który jeszcze zakończył ten mecz z (niesłuszną) żółtą kartką za próbę wymuszenia rzutu karnego.
A inna sprawa, że prośby do wujka zostały wysłuchane. Wypuściliśmy siostrzeńca! A ten zanotował asystę przy trafieniu na 2:0!
Wiecie, jakoś ciężko nam dłużej opisywać ten mecz. Przez 70 minut cierpieliśmy, aż nadeszły dwa momenty, do których powinno dojść w pierwszych 15 minutach. Nie jesteśmy wciąż jakąś potężną drużyną. Wymęczone zwycięstwo z Łotwą nie przystoi kadrze, która chce się uważać za poważną. Sześć punktów po dwóch meczach po takiej grze… ludzie, myśmy wygrali los na loterii!