Bakayoko jedną nogą w Serie A
Tiemoue Bakayoko był częścią tego niesłychanie mocnego Monaco, które potrafiło zdetronizować PSG. Leandro Jardim dysponował wtedy do prawdy wyjątkowym składem, który już w lecie musiał rozsprzedać. Z klubu odszedł Mbappe, Bernardo Silva, Benjamin Mendy czy chociażby właśnie Bakayoko. Większość tych zawodników, z tym najmłodszym na czele osiągnęła kapitalne sukcesy i jeszcze się rozwinęła, stając się wielkimi wzmocnieniami swoich zespołów. Nie o wszystkich można tak powiedzieć, a już na pewno nie o Bakayoko. Francuz przychodził do Chelsea wraz z wielkimi oczekiwaniami. Razem z N'Golo Kante miał tworzyć parę defensywnych pomocników, których nie sposób byłoby przejść. Przy czym ten mniejszy utrzymał swoją formę, to Bakayoko w zasadzie zapomniał jak się gra w piłkę, przez co tylko utrudniał występy swojemu zespołowi, zamiast pomagać. O tym, że The Blues będą chcieli się go pozbyć, wiadomo już od dawna. Teraz jednak wiemy już gdzie się uda.
Włoskie media na czele z tymi najbardziej rzetelnymi są bowiem zgodne, że Francuz od przyszłego sezonu będzie reprezentował barwy Milanu. Rossoneri mają wstępnie wypożyczyć piłkarza do końca sezonu, ale wyżej wymienione źródła podają, że Włosi załatwią sobie w umowie możliwość wykupu piłkarza po sezonie. Chelsea nie zgodziła się na taką opcję zarówno przy tymczasowym transferze Batshuayia, jak i Kurta Zoumy. Bakayoko jest już jednak kompletnie spisany w ich oczach na straty, więc nie ma się co dziwić.
Zastanawiam się, czy Włosi są tak naiwni, czy tak odważni. Wszystko wskazuje bowiem na to, że Bakayoko był zawodnikiem jednego sezonu, a jego forma nagle eksplodowała te dwa lata temu. Teraz jest już ewidentnie w stanie uśpienia i kontynuując tą wulkaniczną metaforę, jestem przekonany, że wkrótce po prostu całkowicie wygaśnie. Trudno mi wierzyć, że w Mediolanie znajdzie dla siebie takie warunki, które pomogą mu odtworzyć tamtą dyspozycję. Jedyną opcją, która może sprawić, że Francuz znów zacznie grać jak z nut, jest powrót do Monaco, ale klub z Księstwa chyba nie jest za bardzo religijny, bo nie widzi im się przyjmowanie syna marnotrawnego. Przypowieść przypowieścią, ale wszystko ma swoje granice.