To są właśnie te detale #20 Bundesliga to najciekawsza liga w Europie
Czujecie to? Czujecie ten zapach? Czujecie ten delikatny powiew, muskający Wasze nozdrza niczym morska bryza o poranku na wybrzeżu pacyficznej wyspy? Tak, tak, dobrze myślicie. To koniec sesji. A to oznacza, że nie muszę tracić czasu na uczenie się definicji kultury Samuela von Pufendorfa, która w moim życiu zmieni tyle, że aż nic i mogę przysiąść do kolejnego odcinka Detali. Już od jakiegoś czasu chodziła mi po głowie teza, że najciekawszą ligą w Europie jest obecnie Bundesliga, więc ten radosny czas po napisaniu wszystkich egzaminów (nie mylić ze zdaniem wszystkich egzaminów, tego jeszcze nie wiem) poświęcę temu właśnie zagadnieniu.
Wiadomo, że fani poszczególnych lig zaraz rzucą się na mnie z maczetami, siekierami, kastetami i widłami (jak kibic Zagłębia Lubin, który na wyjazd do Belgradu próbował przewieźć je przez serbską granicę) i ja to w jakimś stopniu rozumiem. W końcu skoro są kibicami danej ligi, to logiczne, że dla nich te konkretne rozgrywki będą najbardziej interesujące. Nie da się wybrać obiektywnie najciekawszej ligi, bo to trochę jak z gustami muzycznymi, chociaż jazz serio jest pojebany i boli od niego głowa. No ale z drugiej strony, jeśli mamy sobie Bundesligę, w której czołówka zmienia się co weekend jak dobrze przetasowana talia kart, a jedenasta Hertha Berlin traci do wicelidera osiem punktów, to wybaczcie inne ligi, ale Wasze argumenty właśnie upadły.
Trzeba oczywiście pamiętać o jednej zasadniczej kwestii, o której wiele osób bardzo często zapomina. Otóż nie istnieje na świecie liga złożona z jednej drużyny. Serio. Wiem, niektórych może to zaskoczyć, ale takowej ligi nie ma. Są takie z dwoma czy trzema, mniejsze kraje mają po sześć czy osiem, ale jesteśmy jednak przyzwyczajeni do dwucyfrowej liczby zespołów. Jednodrużynowej ligi po prostu nie ma, bo nie miałoby to racjonalnej racji bytu. Niektórzy o tym zapominają (może nie wiedzą?), bo często wychodzą z założenia, że Premier League jest już skończona przez City, Bundesliga przez Bayern, Ligue 1 przez PSG, a LaLiga przez Barcelonę - zresztą tekst o tym, jak wygląda sytuacja w czołówkach poszczególnych lig, jest już na Footrollu, a w rajdowym stylu napisał go Piotr Adamus, czytajcie TUTAJ, bo warto. No jest jeszcze Serie A, gdzie na czele leje się Napoli z Juventusem, więc zamiast monopolu mamy duopol, taka to różnica. Wracając jednak do tematu, trzeba pamiętać o tym, że we wszystkich tych ligach klubów piłkarskich jest więcej, one też grają mecze, też walczą o miejsca, puchary, pieniądze i inne takie badziewia. Więc mówienie, że któraś liga jest skończona, bo X ma klepniętego mistrza, jest ciut bez sensu, tym bardziej że w Bundeslidze mamy taką rzeź, jakiej nie ma w żadnych innych czołowych rozgrywkach.
Poprzedni akapit został napisany tylko dlatego, żeby nie patrzeć na ligę niemiecką przez pryzmat tego cholernego Bayernu, który psuje wszystkim zabawę i wygrywa z każdym na prawo i lewo. Jak City, Barca i PSG. Dlatego jeśli wyłączymy monachijczyków, tą wesołą trójkę i naszą parę z Włoch, czyli łącznie szóstkę, której zachciało się mistrzowskich tytułów, zobaczymy, że nie ma w Europie drugiej tak ciepłej ligi jak Bundesliga. Ba, nie dość, że ciepła, że wszyscy blisko siebie, to w dodatku orgiastyczna, bo każdy wygrywa tam z każdym. Możecie zachwycać się tym, że w Premier League o fotel wicelidera biją się United, Liverpool, Tottenham i Chelsea, która traci do drugiego miejsca sześć punktów - wow, super. W LaLiga te różnice są jeszcze większe, wątpliwe, żeby były tam jeszcze jakieś drastyczne przetasowania w porównaniu z tym, co mamy teraz. W Ligue 1 o drugie miejsce leją się tylko dwie drużyny, bo czwarty Lyon zakopał się na czwartej lokacie i wyciągnął popcorn, zaś w Serie A, gdzie w jako jedynej czołowej lidze wciąż nie znamy mistrza, między trzecią, a szóstą drużyną mamy siedem punktów dystansu. Ktoś powie, że mało, że lepsza passa i wszystko od razu może się zmienić... Spoko, ale co powiecie na taki układ jak w Bundeslidze:
Lecąc punktowo od drugiej drużyny: 38, 37, 36, 35, 34, 31, 31, 31, 31, 30.
Jedenasta, podkreślę: JEDENASTA Hertha Berlin traci do drugiego Lipska osiem punktów. Podkreślę: OSIEM. Wiecie ile punktów do wiceliderów (i trzeciej drużyny Serie A) tracą w tamtych innych ligach jedenaste zespoły?
Watford 26
Betis 22
Caen 22
Fiorentina 17
Z czym do ludzi? Rozgardiasz w Bundeslidze jest taki duży już drugi sezon z rzędu, to jest dopiero śmieszne. Rok temu tabela nie była tak płaska jak twoja ex, ale działy się w niej inne niepojęte rzeczy. Wszystkie drużyny znane z regularnego reprezentowania Niemiec w pucharach, czyli Schalke, Leverkusen, Mönchengladbach i Wolfsburg nie załapały się na europejski wojaż po kresach Kazachstanu. U góry byli tylko Bayern i Dortmund, a pozostali to: beniaminkowie z Lipska i Freiburga, debiutant Hoffenheim, ta pieprzona Hertha i powracający po ośmiu wiekach FC Köln. No i jeszcze Werder Brema sie dobijał, ale im nie pykło - gdzie byli faworyci? W dupie, tak najogólniej mówiąc.
Obstawianie Bundesligi jest jak przewidywanie pogody w górach. Leje, wieje, potem słońce, potem wieje, ale nie leje, potem śnieg zacznie padać i znowu słońce - a ci na Krupówkach nawet o niczym nie wiedzą. Typowanie ligi niemieckiej to ryzykowna zabawa, ale dzięki temu, że nic nie wiadomo, można potem przecierać oczy ze zdumienia i siadać przed telewizorem ze świadomością, że nic nie jest oczywiste i wszystko może się zdarzyć. No chyba że oglądamy Bayern, to wtedy nie może.
Dla neutralnego kibica, którym ja jestem, taki stan rzeczy to super sprawa. Emocje co weekend, meczycho za meczychem i upokarzanie się, próbując przewidzieć coś podczas pisania zapowiedzi kolejki. Tyle tylko że z takiego obrotu spraw nie są najpewniej zadowoleni sami Niemcy, bo wiedzą, że później będzie się to odbijać w europejskich pucharach. To, że do LM i LE załapały się jakieś niedoświadczone ogórki sprawiło, że na tę chwilę w Lidze Mistrzów gra tylko Bayern, zaś w Lidze Europy RB Lipsk i Borussia Dortmund, "spadkowicze" z Champions League - przy czym pamiętamy, jak żałośnie prezentowała się BVB. Wyrównana walka o wicemistrzostwo na pewno dodaje emocji i nakręca kibiców, ale jest też oznaką braku stabilizacji i jakości, o czym piszę chyba przy każdej możliwej okazji. Jak można mówić o sile jakiejś drużyny, skoro passa trzech zwycięstw z rzędu graniczy z cudem i jest osiągnięciem godnym Nagrody Nobla? Policzyłem:
Lipsk - jedna taka passa
Dortmund - jedna taka passa
Frankfurt - brak takiej passy
Leverkusen - brak takiej passy
Schalke - brak takiej passy
Augsburg (co oni tu, do cholery, robią?!) - jedna taka passa
Hoffenheim - brak takiej passy
Hannover - brak takiej passy
Mönchengladbach - brak takiej passy
Hertha Berlin - brak takiej passy
Szeroko pojęta czołówka była w stanie zanotować łącznie tylko trzy passy trzech zwycięstw z rzędu. Z czym do ludzi? Gdzie ta jakość? Jak oni mogą walczyć w pucharach, skoro większość z nich nie jest w stanie nawet bez pucharów pokazać swoich umiejętności w starciach ze spadkowiczami? Ha, to już inna sprawa, co z tymi umiejętnościami, skoro największe gwiazdy wyjeżdżają za granicę, a w ich miejsce przychodzą albo juniorzy, albo ci, którym w życiu nie wyszło, albo rezerwowi, albo piłkarze po prostu słabsi. Bo choć Bundesligę można nazwać najciekawszą ligą Europy, to zdecydowanie nie można nazwać jej najsilniejszą. Ta ciekawość i emocjonalność jest dla Niemców jak alkohol, którym mogą zapijać smutek związany z rzeczywistością. Ta jest na tę chwilę niezwykle bolesna, bo fakty są takie, że reszta Europy ucieka Bundeslidze, która względem nich staje się po prostu coraz słabsza.