Liga Mistrzów, 4. kolejka, wtorek - CO SIĘ TAM DZIAŁO!
Mili Państwo, to jest właśnie Liga Mistrzów. Długo nam się wszystko rozkręcało, ale w końcu mieliśmy do czynienia z naprawdę fantastycznym dniem. Męczarnie faworytów, którzy ze skutecznością mieli tyle wspólnego, co Tommy Wiseau z Oscarem. Barcelona, Inter, Tottenham – każdy z nich nie umiał udokumentować swojej przewagi, o czym zresztą pisali nasi koledzy, którzy śledzili najważniejsze spotkania tego wieczoru.
Oto wspomniane hity:
Atletico Madryt – Borussia Dortmund 2:0
Napoli – Paris Saint-Germain 1:1
A co działo się w pozostałych spotkaniach?
Tottenham – PSV 2:1
Spoglądając na to spotkanie, można powiedzieć, że wreszcie "Koguty" pokazały mentalność zwycięzców. Mimo straty gola na 0:1 już w drugiej minucie (dziękujemy, pan Luuk de Jong), Tottenham nie spuścił głowy. Kto ich wyprowadził na prostą? Oczywiście Harry Kane.
Jeden gol bardziej przypadkowy od drugiego - zgranie Llorente dało THFC wyrównanie, a później wrzutka w pole karne i kozłująca piłka odbijająca się od zawodników PSV. Istotnie musimy oddać Holendrom, że bronili się zbyt długo. Tottenham w końcu przełożył swoje ciśnięcie na coś pożytecznego. I dalej pozostaje w grze o awans.
Monaco przegrało 0:4 z Club Brugge.
Thierry Henry wszedł w niezłe guano. Na Stade Louis II Monaco miało rozegrać w tym tygodniu dwa spotkania – jedno z Brugią, a kolejnym miało być hitowe starcie z PSG. Hans Vanaken i jego koledzy przyjechali jednak do Księstwa jak po swoje. Ten pogrom to jeden z najlepszych występów belgijskich zespołów w europejskich pucharach.
Progres piłki belgijskiej jest naprawdę zauważalny w tym sezonie – od Gentu i Genku, właśnie na Brugge kończą. Od dobrego meczu z Dortmundem po to spotkanie w Monako.
A Kamil Glik i jego koledzy grają znowu żałośnie.
Crvena Zvezda – Liverpool 2:0
Co tu można dodawać? Dla Liverpoolu porażka z Crveną Zvezdą jest czymś podobnym do odpadnięcia Legii Warszawa z Dudelange. Finalista Ligi Mistrzów przegrywa sensacyjnie z mistrzem ligi serbskiej. Zestawcie sobie drużynę, która dostała się do Champions League przez eliminacje, grała cztery rundy i teraz dostała w prezencie taką grupę. Ona w niej nic nie musi. I ma… trochę jak Legia w 2016 roku… już cztery punkty. Remis z Napoli i wygrana z Liverpoolem.
O tych spotkaniach Serbowie będą opowiadać latami.
A Juergen Klopp ma powód do wstydu. Liverpool ewidentnie nie wyrobił sobie respektu wśród panów z Belgradu. Fulham w niedzielę nie będzie drżało…
Schalke – Galatasaray 2:0
Guido Burgstaller i Mark Uth strzelali dla „Die Koenigsblauen”, ale ludzie w Gelsenkirchen się cieszyli. To było aż takie proste – wystarczyło zmusić Fernando Muslerę do błędu i Turcy nie potrafili już grać tak, jak zamierzali. Wszystko się załamało, posypało. Od początku Schalke wyglądało na dojrzałą drużynę. Domenico Tedesco wreszcie przypominał człowieka, który dał się poznać jako wybitny taktyk.
Turecka piłka udowodniła, że jest z nią dalej źle. Ale zaraz przeczytacie, co działo się na Do Dragao…
FC Porto – Lokomotiw 4:1
Moussa Marega, Hector Herrera – tym panom musi znów podziękować drużyna „Smoków”. Sergio Conceicao robi z tej drużyny bardzo ciekawy projekt, który na dwóch frontach będzie bardzo groźny. Po raz kolejny Rosjanie nie mieli do powiedzenia nic poza kilkoma zrywami. Trafił do siatki weteran, Jefferson Farfan – po wejściu z ławki (chyba pozazdrościł mu później Malcom).
Idą miłe czasy dla Porto. Jeśli bez Vincenta Aboubakara oni ładują Lokomotiwowi cztery gole… to należy się bać.