Podsumowanie piątej kolejki Premier League
Witam wszystkich bardzo serdecznie! Dziś wyjątkowo, pod nieobecność Michała, to mi przypada przyjemność przedstawienia wydarzeń z poprzedniej już kolejki naszej ukochanej Premier League. A działo się całkiem wiele - na rozpoczęcie w sobotę niepokonany dotąd Liverpool czekał poważny test na Wembley, później o utrzymanie swej zwycięskiej passy walczyła Chelsea oraz Watford, który podejmował u siebie Manchester United. Jak się jednak później okazało, najlepsze widowisko miała nam stworzyć jeszcze inna drużyna... Jesteście ciekawi, która? Zapraszam!
Najpierw jednak Liverpool - jako ich kibic nie pamiętam, kiedy ostatnio czułem się tak pewnie przed meczem z jakimkolwiek rywalem z TOP6, a już szczególnie nie leżącym nam od paru lat Tottenhamem. Na moje szczęście, znalazło to odzwierciedlenie w postawie The Reds na murawie, bowiem piłka znalazła się w siatce gospodarzy już w pierwszej minucie. Wtedy jednak pan Michael Taylor odgwizdał spalonego i na pierwszego gola musieliśmy poczekać trochę dłużej. Co się odwlecze, to nie uciecze - po dośrodkowaniu z rzutu rożnego najlepszego na murawie Jamesa Milnera i szczypcie chaosu w polu karnym prawidłową tym razem bramkę zdobył Gini Wijnaldum. To tylko dodało Liverpoolowi wiatru w żagle. W drugiej połowie Tottenham z Kanem na czele był jeszcze bardziej bezradny, co szybko wykorzystali Mane i Firmino, tworząc akcję, która przyniosła drugiego gola. The Reds nie byliby jednak sobą, gdyby nie skomplikowali sobie życia - najpierw bramkę w 92 minucie zdobył Lamela, a chwilę później mógł (powinien?) zostać podyktowany karny. Jeśli chcecie przeczytać o tym meczu więcej, zapraszam do mojego sobotniego wpisu, o TUTAJ. Koniec końców, mamy Liverpool z kompletem punktów, ale nie na szczycie tabeli, ponieważ...
... szaleć zaczyna Chelsea! No dobra, Cardiff nie był może jakimś supertrudnym rywalem, ale mimo to potrafił sprawić on problemy Arsenalowi i zachować dwa czyste konta. Zresztą, co ja będę przywoływał mecze sprzed kilku tygodni, skoro to oni pierwsi objęli prowadzenie na Stamford Bridge! Świetnie rozegrany rzut wolny na gola zamienił Sol Bamba. Na tym jednak kończą się pozytywy po stronie walijskiej drużyny, bowiem swoje show rozpoczął Eden Hazard. Strzelić sprzed pola karnego? Nie ma problemu. Odnaleźć się w tłoku i umieścić piłkę przy krótkim słupku? Da się zrobić. Przypieczętować hat-tricka pewnym karnym? Bułka z masłem. A żeby tego jeszcze było mało, to na scenę wkradł się Willian i swoim pięknym uderzeniem pod koniec meczu skradł show. Najwyższy czas wziąć Chelsea na poważnie, w końcu Mourinho i Conte też zdobywali mistrzostwo w pierwszych sezonach swojej pracy...
No dobra, teraz obiecana odpowiedź na pytanie ze wstępu - Bournemouth! Drużyna Artura Boruca (niestety, przyspawanego do ławki) rozpoczęła ten sezon fenomenalnie, lecz w ostatnią sobotę przeszli oni samych siebie. Mimo pozornie wyrównanego meczu (ba, Wisienki wypadły nawet gorzej w statystykach!) podopieczni Eddiego Howe'a zdemolowali Leicester 4:2, przy czym obie bramki Lisy zdobyły w ostatnich minutach. Trio Fraser-King-Wilson nie znalazło dotychczas sposobu tylko na wspomnianych wyżej The Blues, co nie powinno być dla nich żadną ujmą. Z Leicester najbardziej błyszczał ten pierwszy, kończąc spotkanie z dwoma bramkami i asystą. Aż zrobiło mi się wstyd, że nie mam żadnego z nich w moim FPLu!
W sobotę grał także trochę zepchnięty na drugi plan Manchester City, który nie miał najmniejszego problemu z pokonaniem Fulham różnicą trzech bramek. No i fajnie, pozornie wszystko jest w największym porządku... gdyby nie to, że według Pepa nic w nim nie jest. Hiszpan był wkurzony na swoich piłkarzy do tego stopnia, że odwołał im dzień wolny i zarządził dodatkowy trening, co w perspektywie meczu Ligi Mistrzów w środku tygodnia raczej im się zbytnio nie spodoba. Wracając jednak na chwilę do meczu - na 28 strzałów tylko 9 było celnych. Bacząc na to, że w siatce znalazły się "tylko" trzy z nich (wszystkie w wykonaniu panów na 'S' - Sane, Davida Silvy i Sterlinga) - słaby wynik jak na machinę nie do zatrzymania za grube petrodolary.
No i jeszcze Arsenal - tak, jego też upchnęli w sobotę o 16. A szkoda, mogła ucierpieć na tym widownia - w niedzielę na pewno ich mecz wybrałoby dużo więcej osób. Kto jednak myślał, że z Newcastle wreszcie czeka ich łatwy mecz - troszkę się pomylił. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że to Sroki powinny w pierwszej połowie wyjść na prowadzenie, tak niechlujny był w defensywie Arsenal. W drugiej części meczu Kanonierzy podkręcili jednak obroty, szybko strzelili dwa gole (szczególnie polecam zobaczyć uderzenie Xhaki z rzutu wolnego, niczego sobie) i przeciągnęli mecz na swoją stronę, mimo że - tak jak Liverpool - postraszyli trochę swoich kibiców w doliczonym czasie, gdyż na 2:1 gola strzelił Clark.
Na koniec podsumowania soboty (no bo nie oszukujmy się, wszystko co ważne działo się właśnie wtedy) niepokonani numer 3, znani szerokiej publiczności jako Watford, przyjmowali u siebie dostojnych gości z czerwonej części Manchesteru. Chcąc dorównać im klasą, piłkarze z okolic Londynu postanowili przyjąć ich z wielkimi honorami, oddając im piłkę w posiadanie. Wątpię, by Watford spodziewał się jednak utracić 2 gole w 3 minuty za sprawą Lukaku i Smallinga, toteż w drugiej połowie postanowił on zawalczyć o najbardziej honorowy wynik - remis. O ile pierwszą bramkę zdobyć udało się Grayowi, o tyle na drugą nie pozwolił pewien hiszpański łapserdak z rękawicami. No ale już dobra, nie będę udawał, że wiem o tym meczu więcej, gdyż wtedy bawiłem się już doskonale na weselu mojego kuzyna - Czarek, pozdrawiam! Więcej i lepiej o tymże mecz napisał kolega Adrian TUTAJ.
W pozostałych meczach:
- Crystal Palace za sprawą ich brylantu, Wilfrieda Zahy, zwycięża nad ekipą Huddersfield 1:0 w jedynym ominiętym przeze mnie wcześniej sobotnim spotkaniu
- Wolves 1:0 Burnley, nothing to see here
- West Ham W KOŃCU WYGRAŁ, proszę nie regulować monitorów i innych ekranów! Co więcej, zrobił to zasłużenie - odpalił się Jarmolenko (dwie bramki), kolejny dobry mecz zaliczył też Arnautović (bramka i asysta)
- Poniedziałek przyniósł nam jedyny remis 5 kolejki, Southampton 2:2 Brighton po naprawdę niezłym pojedynku. Nie zwykłem oglądać wtedy jakichkolwiek meczów w ramach odpoczynku, ale w tym wypadku nie mogłem się powstrzymać!
Następne podsumowanie wjedzie już za niecały tydzień. Nawet powiem Wam w tajemnicy, że jego również nie napisze Michał, a ktoś jeszcze inny... ale ciiii, jakby co to nie ja Wam to zdradziłem! Goodbye!