Podsumowanie kolejki Premier League #28
Koniec Premier League zbliża się wielkimi krokami. Co prawda do końca zostało jeszcze dziesięć kolejek, a ta o której będę dziś pisał była jedenastą dzielącą nas od finiszu, ale ten czas minie nam jak z bicza strzelił. Może i najważniejsze rozstrzygnięcie zdają się być zamknięte, ale to nie przeszkodzi innym wydarzeniom nabrać tempa i dać nam mnóstwa frajdy i emocji. Dwudziesta ósma kolejka miała być nieco rozczłonkowana. Wiązało się to konkretnie z finałem Pucharu Ligi Angielskiej, który w tym sezonie akurat nazywa się Carabao Cup, bo to właśnie ta firma wyłożyła najwięcej kasy na stół. Właśnie przez to, weekendowe spotkania były uboższe o jedno starcie, które będzie rozegrane już w ten czwartek pomiędzy Arsenalem a Manchesterem City, które to z resztą mierzyły się właśnie w rzeczonym finale. Podopieczni Guardioli zmietli z boiska piłkarzy Wengera zdobywając tytuł po zwycięstwie 3-0. Więcej na temat spotkania przeczytacie TUTAJ.
Pierwszym meczem, któremu warto się przyjrzeć bliżej jest spotkanie Liverpoolu z West Hamem United. The Reds podejmowali Młoty u siebie i absolutnie nie okazali się dobrymi gospodarzami. Jurgen Klopp chyba nigdy o powiedzeniu „Gość w dom, Bóg w dom” albo jest naprawdę gorliwym satanistą. Jego podopieczni zmietli bowiem piłkarzy Davida Moyesa z murawy bez większych problemów. Momentami można było wyjść z założenia, że gospodarzom wychodzi wszystko, a gościom nic. Druga bramka Liverpoolu padła bo kapitalnej akcji Oxlade’a – Chamberlaina. Anglik najpierw okiwał kilku rywali, a potem upadając odegrał futbolówkę do Salaha, który chyba zahipnotyzował Adriana, bo ten nawet nie rzucił się do niezbyt mocnego uderzenie Egipcjanina. Potem z pozoru niegroźną zabawę Joao Mario w środku pola wykorzystał Can, który posłał piękną piłkę do Firmino. Brazylijczyk minął bramkarza gości i postanowił uderzyć piłkę, wcale się na nią nie patrząc. Internet oczywiście zrobił swoje i uznał, że napastnik po prostu sprawdzał czy jego drużyna aby w tym czasie nie traci gola, a nie próbował się popisać. To kolejne przekonujące zwycięstwo Liverpoolu w tym sezonie i kolejne okraszone gradem goli. The Reds strzelają mnóstwo goli, więcej od nich wpakował rywalom jedynie Manchester City. Gdyby tylko podopieczni Kloppa czasem nie zapominali, że w piłce trzeba też bronić, byliby równorzędnymi rywalami do tytułu dla zawodników Pepa Guardioli. Być może niemiecki szkoleniowiec naprawi to latem i w przyszłym sezonie to The Reds zdominują Premier League.
Niedzielne spotkania inaugurowały derby Londynu. Nazwa dumna, ale mecz do takich absolutnie nie należał. Crystal Palace podejmowało Tottenham. Wydawać by się mogło, że te kluby są w stanie zapewnić nam całkiem ciekawe widowisko. Nie ma się co oszukiwać, bardziej liczyliśmy na Koguty. Podopieczni Pochettino ostatnimi czasy są na fali wznoszącej i zbliżają się do wartości 1 na sinusoidzie ich formy. Dobra, zdecydowanie zbyt skomplikowana metafora matematyczna, sam ledwo ją zrozumiałem. W każdym razie grali dobrze, a mecz miał się rozgrywać na stadionie innym niż Wembley, więc klątwa nie wchodziła w grę. Przez długi czas wydawało się jednak, że tym czarnym zaklęciem obarczony jest cały Londyn. Harry Kane marnował bowiem sytuacje, których nie zwykł zaprzepaszczać. Na przykład z odległości pięciu metrów od bramki trafił w interweniującego golkipera gospodarzy. Innym razem posłał ją z woleja obok słupa, strzelając z podobnej odległości co wcześniej. Przełamanie nastąpiło w 88 minucie. Snajper Tottenhamu tym razem nie zmarnował podania Eriksena i wpakował piłkę do siatki po dośrodkowaniu z rzutu rożnego. Tym samym, rzutem na taśmę, Kogutom udało się zainkasować komplet punktów i wskoczyć w tabeli przed Chelsea. Są oni też w znacznie lepszej sytuacji pod względem terminarza niż The Blues i wydaje się, ze mają większe szanse na zagranie w przyszłym sezonie w Lidze Mistrzów niż podopieczni jeszcze Antonio Conte.
Prawdziwą okrasą kolejki miało być jednak starcie Manchesteru United z Chelsea. Obydwu zespołom bardzo zależało na tym żeby zwyciężyć to spotkanie. The Blues musieli nadgonić Tottenham, który kilka godzin wcześniej przeskoczył ich w tabeli, a Czerwone Diabły pragnęły odzyskać drugą lokatę, którą na chwile wyrwał im Liverpool. Poza tym w puli tego spotkania była też duma i w zasadzie uprzedzenie też. To ze względu na niesnaski Antonio Conte i Jose Mourinho. Obaj panowie toczyli ze sobą ostatnimi czasy medialną wojenkę, którą z resztą dziennikarze mocno podjudzali. Mecz nie należał jednak do najefektowniejszych. Nie zobaczyliśmy zbyt wielu ładnych akcji, poza tymi, z którym padły bramki. Z dobrej strony pokazał się w końcu Lukaku. Belg nie potrafił do tej pory zaprezentować się z oczekiwanej strony w meczach na szczycie. Tym razem był najlepszym zawodnikiem na boisku. Najładniej wśród gości grał Hazard dlatego może dziwić fakt, że Conte tak wcześnie zdjął go z boiska. Eden jest przecież zawsze groźny i w ostatnich minutach mógłby jeszcze wyszarpać remis. Co ciekawe, media podają, że Włoch otrzymał już od Abramowiczia ultimatum. Ma wygrać następne cztery spotkania ligowe z rzędu. Żeby dodać pikanterii sytuacji, nadmienię tylko, że następne ligowe starcie to mecz z Manchestrem City. Tych zainteresowanych dokładnym przebiegiem zapraszam TUTAJ.
Co działo się na innych stadionach? Bardzo ciekawy i emocjonujące spotkanie zapewniło nam Bournemouth z Newcastle. Goście długo dominowali i prowadzili, ale wracają do domu ostatecznie z jednym punktem. Wisienki w ostatnich minutach strzeliły dwa gole i wywalczyły cenne oczko, które pozwala im się utrzymać w środku tabeli. Niestety, porażki poniosły oba kluby Polaków. Fabiański musiał wyjmować piłkę aż cztery razy po strzałach zawodników Brighton. Tak dotkliwa klęska znacznie pogorszyła ich bilans bramkowy, przez co Łabędzie znów wylądowały w strefie spadkowej. West Bromwich Albion zakotwiczyło się jeszcze pewniej na dnie tabeli przegrywając u siebie z beniaminkiem z Huddersfield. Krychowiak nie popisał się, ale na pocieszenie można śmiało stwierdzić, że wszyscy jego koledzy zagrali tego dnia jak paralitycy.